Czesław Wierzuk i Tadeusz Nartonowicz, których w lutym sąd ukarał grzywną za niestosowne zachowanie w dniu wyborów samorządowych, mogą odetchnąć z ulgą: po ponownym rozpatrzeniu sprawy okazało się, że obydwaj nie tylko nie agitowali, ale zdaniem sądu wykazali się postawą obywatelską. Zaskoczenia takim uzasadnieniem wyroku nie kryje krajowy komisarz wyborczy.

Sąd: Agitacji nie było

BYŁA GRZYWNA

Przypomnijmy, że sprawa dotyczy wydarzeń, które miały miejsce 12 listopada ubiegłego roku podczas pierwszej tury wyborów samorządowych. Trzej ówcześni radni dźwierzuckiej opozycji poinformowali policję, że przed szkołą w Rumach, gdzie mieścił się lokal wyborczy, wójt Czesław Wierzuk w towarzystwie sołtysa Tadeusza Nartonowicza prowadzi agitację wyborczą. Sprawą zajął się sąd rejonowy, który w trybie nakazowym (bez udziału stron) uznał Wierzuka i Nartonowicza za winnych i ukarał ich grzywną. Od wyroku obydwaj natychmiast się odwołali.

DOBRZE, ŻE PRZYSZLI

Sprawę, tym razem przy udziale stron, ponownie rozpatrywał Wydział Grodzki Sądu Rejonowego w Szczytnie, który na podstawie zeznań świadków podjął decyzję o jej umorzeniu. W uzasadnienu wyroku znalazły się stwierdzenia, że to, co stanowiło główny argument przeciwko Wierzukowi i Nartonowiczowi, a więc obecność i rozmowy prowadzone na terenie lokalu wyborczego, nie są niczym nagannym. Sąd uznał je wręcz za pożądane. Wskazane jest, by osoby publiczne, członkowie władz swoją obecnością zachęcali do uczestnictwa w wyborach, pokazywały się w trakcie głosowania w lokalach wyborczych - czytamy w uzasadnieniu sporządzonym przez sędziego Macieja Nawackiego. Dyrektor olsztyńskiej delegatury Biura Krajowego Komisarza Wyborczego Walery Piskunowicz postanowienia sądu komentować nie chce. Jednak zdania zawarte w uzasadnieniu wyroku określa mianem „dziwnych”.

- Takich rzeczy, jakie miały miejsce w gminie Dźwierzuty, w świetle przepisów ordynacji wyborczej robić nie wolno. Na terenie lokalu mogą przebywać wyłącznie członkowie komisji, osoby oddające głos i mężowie zaufania. Przepisy nie pozwalają na to, żeby wójt chodził po lokalach i sprawdzał, co się dzieje - twierdzi kategorycznie Walery Piskunowicz. O tym, że przebywanie kandydata w miejscu głosowania jest w dobrym tonie, nie wiedziała również burmistrz Szczytna Danuta Górska. W jej odczuciu zapisy ordynacji należy interpretować zupełnie inaczej.

- W dniu wyborów bardzo skromnie przemknęłam przez miasto, zmierzając z lokalu, gdzie oddałam głos, do swoich rodziców - opowiada burmistrz. Dodaje, że wizyta w innym miejscu głosowania nawet nie przeszła jej przez myśl.

JAK OPRYSZEK

Czesław Wierzuk jest usatysfakcjonowany wyrokiem, nie kryje jednak, że wskutek posądzenia o nielegalną agitację ucierpiało jego dobre imię i autorytet radnego powiatowego. Były wójt jest zdania, że padł ofiarą rozgrywki politycznej. Swoim adwersarzom z rady gminy, którzy w dniu wyborów jeździli za nim samochodem, zarzuca „napastowanie” i naginanie faktów.

- Rozważam wytoczenie im procesu o zniesławienie - zapowiada Czesław Wierzuk.

Pierwszy wyrok bardziej boleśnie od byłego wójta odczuł Tadeusz Nartonowicz, który postanowił nie ubiegać się o ponowny wybór na sołtysa Rum.

- Czułem się jak zwykły opryszek, dlatego nie wystartowałem w wyborach - mówi Nartonowicz. Dodaje jednak, że teraz swojej decyzji żałuje.

Wyrok sądu grodzkiego niechętnie komentuje wicewójt Jarosław Śmieciuch, który 12 listopada razem z Leszkiem Decem i Leszkiem Kalinowskim był świadkiem zajścia pod szkołą w Rumach.

- Wtedy mieliśmy odczucie, że obydwaj panowie zachowują się niewłaściwie. Poza tym, gdyby nasze zgłoszenie było nieuzasadnione, policja by go nie przyjęła - twierdzi Jarosław Śmieciuch. Co wicewójt sądzi o zawartych w uzasadnieniu wyroku stwierdzeniach dotyczących obecności osób publicznych na terenie lokalu wyborczego?

- Jak widać przepisy prawa można intepretować rozmaicie - ucina.

Wojciech Kułakowski/Fot. archiwum